poniedziałek, 28 września 2015

Rozdział 17: Do późna.

Dziewczyna w jasnoszarym kimonie obrębionym granatową wstążką skradała się wzdłuż skalnej ściany. Ostrożnie wyciągała dłoń, bezszelestnie odginając kolejne gałęzie, aby przejść. W jej oczach odbijała się determinacja, ruchy były pewne i precyzyjne, każdy krok zaplanowany...
Wtem wyciągnięta do przodu ręka zmieniła się we wstęgę dymu, a w miejscu gdzie przed chwilą się znajdowała trafił z zastraszającą prędkością shuriken. Dziewczyna odskoczyła jak oparzona i rozpłynęła się w powietrzu. Jedyne co po niej zostało to smuga dymu, wijąca się między niskimi zaroślami. Kiedy jednak uznała, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane, z ciężkiej mgły uformowała się para czujnych oczu, a potem uszu. Z okolicznych zarośli nie dochodził nawet najmniejszy szmer, więc niebawem uwidoczniła się reszta anatomii jasnowłosej kunoichi. Odetchnęła cicho i przymknęła oczy, koncentrując się na wyczuwaniu wszelkich istot w okolicy. Leniwe, bzyczące obecności owadów, drapieżność lisa, przerażenie królika, gnuśność węża.
I nagle - satysfakcja. Dziewczyna zerwała się na równe nogi i rzuciła w bok. Nad jej głową świsnęła salwa niewielkich kul ognia. Machnęła dłonią, zostawiając za sobą nieco dymu, który szybko przemienił się w chmarę igieł i pomknął w stronę domniemanego napastnika.
Szybko, szybko! Jasnowłosa gnała między drzewami, w stronę występu skalnego na który mogła się wspiąć. Nie miała już zbyt wiele czakry, całkowita przemiana w dym była praktyczna, ale cholernie męcząca. Na razie jej limit wynosił cztery rozpłynięcia dziennie. Niepokojące było dla niej to, że zdążyła wykorzystać już trzy z nich.  Niespokojne oczy dziewczyny napotkały w końcu upragnioną skarpę. Musiała tylko wziąć rozbieg i skoczyć, a przewaga wysokości zrobi swoje. Nabrała już sporo wprawy w natychmiastowym formowaniu skrzydeł, jednak nie było jej dane z tego skorzystać. Na skraju pola widzenia zamajaczył jakiś ciemny kształt, a po chwili boleśnie uderzyła plecami o pobliską ścianę skalną.
Zgniotła między zębami przekleństwo, przez mrożącą krew w żyłach chwilę nie mogąc złapać oddechu. No już, dalej!, poganiała samą siebie, usiłując poruszyć odrętwiałymi mięśniami. Zanim do jej płuc wpłynął życiodajny haust powietrza, po obu jej stronach świsnęły kunaie, z niesamowitą precyzją przyszpilając materiał na jej ramionach do zimnej skały. Zesztywniała, patrząc przed siebie, na czarnowłosego mężczyznę w ciemnym płaszczu. Jej serce, już wcześniej bijące głośno od zdrowej dawki adrenaliny, zabiło jeszcze mocniej. Z bezlitosnym spokojem ścigający zbliżał się do uwięzionej jasnowłosej, która jak zahipnotyzowana wpatrywała się w jego krwistoczerwone oczy, naznaczone czarnymi liniami.
Mogła usłyszeć już jego ciężki oddech, jednak nie ruszyła się ani o milimetr, patrząc mu hardo w oczy. Białe źrenice mierzyły się z czarnymi, kiedy ciemnowłosy zatrzymał się niecałe pół metra od swojej ofiary, a powietrze zdawało się gęstnieć z każdą sekundą, niemalże iskrząc od nieprawdopodobnego napięcia i starcia woli. Dziewczyna czekała.
- Przegrałaś. - prychnął mężczyzna, krzyżując ramiona na piersi i patrząc na nią z wyrazem łagodnej nagany. Ćma nieznacznie poruszyła brwią, patrząc na Itachiego wyczekująco. Uchiha rozchylił usta, jednak po chwili znów je zacisnął. - Głupie dziecko. - wymamrotał pod nosem, odwracając się na pięcie i ruszając przed siebie. Jasnowłosa sprawnym ruchem wyciągnęła kunaie, otrzepując pył z ramion.
- I kto to mówi. - rzuciła prowokująco. Itachi obrócił się gwałtownie, aktywując Mangekyou. W ułamku sekundy niebo nabrało barwy krwi, a on znalazł się tuż przed dziewczyną, która ochoczo oddała jego krótki, choć pełen pasji pocałunek.
- Gramy dalej. - szepnął, gdy ulotna chwila bliskości przeminęła. Niebo powróciło do zwykłego, brudnobłękitnego koloru, a Kemuri no Ga zwiesiła głowę, pozwalając długim włosom zasłonić jej subtelny uśmiech przed niepożądanymi oczami.
- Przepraszam, Itachi-sensei. - powiedziała ulegle, podczas gdy Uchiha udawał zdziwionego przerwaniem iluzji.
- Więcej tak nie rób. - rzucił na odchodnym, kierując się szybko w stronę kryjówki. Nie był w stanie powiedzieć, w którym momencie ostatecznie porzucił szlachetny zamiar trzymania swoich uczuć na wodzy. Zapewne miała w tym swoją rolę przewrotna, kobieca natura Ćmy, która mogła swobodnie uniknąć jego zasadzki, jak skonstatował z gorzkim westchnieniem. Jak mógł tak się zapędzić? Sprawy ostatecznie wymknęły się spod kontroli mniej więcej tydzień temu, kiedy usiłował powstrzymać wybuch dziewczyny.
Nie zdążył dobrze przemyśleć wtedy swojej decyzji, a zanim odzyskał wszelkie władze umysłowe, tulił wyzutą z sił Ćmę do snu, wciąż czując w ustach słony smak jej łez. Następnego dnia naszła go w jego pokoju i z mocą oznajmiła "To się stało naprawdę i nie mam zamiaru udawać, że jest inaczej".
Wcale nie było im z tym łatwo. Każdy gest, spojrzenie - wszystko musiało być ostrożne i naturalne, aby nie wzbudzać najmniejszych podejrzeń. Każda chwila, która umożliwiała choćby i najkrótszy pocałunek była na wagę złota i podobną wagę dokładała do już i tak ciężkiego sumienia Uchihy.
Do tej pory sądził, że ma jasny plan na pozostałą mu resztkę życia. Wszystko było jasne i przewidywalne, pozostając w idealnej równowadze... Dopóki nie pojawiła się Ćma, zostawiając mu niezbyt wiele opcji, a wszystkie złe.
Na ile mógł jej zaufać? Jak wiele zdążyła się już dowiedzieć, a czego tylko się domyślała? Nie ważne jak długo usiłował wyłuskać jakiś punkt odniesienia, jakąś granicę, napotykał istne urwisko. Aktualnie miał dwie opcje: Albo zakończyć to... coś... zanim ściągnie im na głowę więcej kłopotów, albo obnażyć przed dziewczyną całą prawdę, licząc na jej wyrozumiałość. Ale... czy miał prawo stawiać ją w takiej sytuacji? Wiedział, że umrze w ciągu najbliższych trzech do czterech lat... Czy miał prawo narażać ją na taki ból?
Jednak z drugiej strony, czy byłby w stanie okłamać ją i żyć w tym kłamstwie przez resztę życia? Im dłużej o tym myślał, tym bardziej miał ochotę rzucić to wszystko w cholerę i uciec z nią gdzieś daleko, może nawet za morze na południu. Wiedział jednak, że owa opcja znajduje się znacznie poza ich zasięgiem i musi radzić sobie z tym, co - metaforycznie - ma w kieszeni.
- W porządku? - z ponurych rozmyślań wyrwał go ciepły ciężar dłoni na ramieniu i troskliwy głos kobiety, której od kilkudziesięciu dni nie był w stanie usunąć ze swoich myśli. Rozejrzał się, ale ani nikogo nie zauważył na korytarzu, ani nie usłyszał w salonie, więc niepewnie chwycił ją za bladą dłoń.
- Chcę z tobą porozmawiać. - powiedział niegłośno, uchylając drzwi do swojej sypialni. Dziewczyna kiwnęła głową z powagą i weszła cicho, zapalając światło. Jego pokój znajdował się po drugiej stronie korytarza, od miejsca dziewczyny oddzielało go wejście do salonu. Sam pokój pozbawiony był jakichkolwiek ozdób czy znaków szczególnych, jakby ktoś dopiero się stąd wyprowadził. Jedyne co zdradzało, że to miejsce jest zamieszkane, to lekko niedomknięta szafa z wystającym kawałkiem czarnego rękawa.
- Co się stało? - zapytała rzeczowo, bez zbytniej krępacji siadając na krawędzi jego łóżka i wbijając w niego spokojne spojrzenie. Itachi nie był w stanie stwierdzić, ile z tego było spowodowane jej rzeczywistym spokojem, a ile wybitną grą aktorską.
Stanął przed nią jak przed komisją egzaminacyjną, nie wiedząc, od czego zacząć. Widać wyczuła jego zdenerwowanie, bo normalnie przeszywający wzrok złagodniał.
- Zacznij od samego początku. - poradziła mu, składając dłonie na podołku. Uchiha wziął głęboki oddech... i zaczął mówić. Mówił długo, na początku nieco nieskładnie, z biegiem czasu coraz pewniej i dokładniej. Powiedział o swojej rodzinie, o agresji Danzo, wojnie i swoim młodszym bracie, oraz postanowieniu jakie podjął: śmierci z rąk ostatniego Uchihy.
- Nie chciałem ci tego mówić, ale...
- Itachi. - Głos Ćmy, czysty i ostry jak północny wiatr, skłonił go do przerwania monologu.
- Ga-chan-
- Nie pozwolę, żebyś cierpiał. - powiedziała twardo, wstając i otrzepując kimono ze zmarszczonymi brwiami. Czarnowłosy zacisnął zęby, wbijając wzrok w podłogę.
- Nic nie rozumiesz...
- Nie, Itachi. - przerwała mu miękko, obejmując dłońmi jego szyję. - To ty nie rozumiesz. Każdy zasługuję na chwilę szczęścia. - Z cichym westchnieniem i pulsującą w jego ramionach drobną sylwetką Ćmy, Itachi osunął się w ciepłą, aksamitną ciemność.
- Co tak późno, Uchiha? - Yahiko zawsze szedł na śniadanie jako pierwszy, jednak poza nim wszyscy członkowie organizacji również byli obecni... I najedzeni.
- Jest jeszcze kawa? - wymamrotał niezbyt przytomnie, osuwając się na krzesło. Konan bez słowa podała mu kubek z czarnym napojem, w który Uchiha zanurzył się niemalże po nos. Niewielka zmiana w atmosferze uświadomiła go, że do pomieszczenia weszła Ćma. Prawdopodobnie bez kimona, sądząc po głupim wyrazie twarzy Hidana. Z szelestem spodni przeszła do kuchni, wracając po chwili i zajmując swoje poczesne miejsce między Itachim a Sasorim.
- No, Itachi? - rudowłosy lider nie dawał za wygraną, pytająco unosząc brew. Ga jadła w milczeniu, gapiąc się na swój talerz. Rzeczywiście nie miała kimona, jedynie bandaż okrywający większość klatki piersiowej.
- Trening nam się przeciągnął. - wydusił z siebie. - Skończyliśmy bardzo późnym wieczorem. To zdolna dziewczyna.
- Nie przesadzaj, sensei. - nieco speszona Ćma odezwała się znad talerza, nie podnosząc wzroku. Długie włosy skutecznie kryły jej głęboką konsternację.
- Za pochwały się dziękuje, a nie je podważa... Kemuri no Ga. - odparł powoli mężczyzna. Hidan spoglądał to na niego, to na nią, najwyraźniej usiłując połączyć fakty. Sądząc po nietęgiej minie Konan, jej poszło to znacznie szybciej.
- To musiał być ciężki trening. - odezwał się Sasori grobowym tonem, zyskując pytające spojrzenia reszty organizacji. - Słyszałem sporo hałasu. Krzyk jeden czy drugi... i tak dalej. - wyjaśnił nonszalancko z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
- Sparing z Ga-chan wcale nie jest łatwy. - przytaknął Itachi, w duchu dziękując Akasunie za ten komentarz.
- Dziękuję, sensei. - mruknęła dziewczyna, kończąc posiłek i wychodząc z jadalni. Marionetkarz powiódł za nią wzrokiem, zauważając krzywo zawiązane bandaże.
Fakt, że do jednego z nich wciąż przyczepiony był długi, czarny włos wcale nie poprawił mu humoru.

====
Dzisiaj bez notatek autora, bo tak.
========

Eh, napisane! Końcówka, szczerze powiedziawszy, na odwal. 18 powinien być lepszy, ale też nie mogę obiecać ._.
Rozdziałów wyjdzie jednak chyba nieco mniej niż 25. Strzelam na 22 + epilog, ale to też nie jest pewna prognoza. 
Dzieje się, oj dzieje w naszym małym Akatsuki! 
Niewiele więcej mam do powiedzenia ^w^" 
Aha, założyłam bloga zbiorowego na całą resztę mojej radosnej twórczości, ale link podam kiedy indziej, bo jest późno a ja jestem leniwa. No.
Następny rozdział gdzieś w październiku. Pierwszej połowie, jak dobrze pójdzie.

Oka-san.

1 komentarz:

  1. Świetne, zakochałam się. W niecałą godzinę nadrobiłam i jestem zachwycona *__* Cudowne opowiadanie. Piszesz świetnym językiem i mogę ci jedynie zazdrościć xD.
    Czekam z ogromną niecierpliwością na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń